Niewielką, ale dobrze zorganizowaną lubelską galę rozpoczęły pojedynki boksu amatorskiego.
Na ringu w hali MOSiR mieli okazję zaprezentować się zawodnicy z klubu Paco. Boks olimpijski na wydarzeniach zawodowych to nowa tradycja polskich gal. Walki amatorskie w przeciwieństwie do tych z Narodowej Gali Boksu, czy Warsaw Boxing Night nie były transmitowane w telewizji, ale odpowiednio nastroiły do kibicowania zgromadzoną publiczność.
Kartę walk zawodowych otworzył debiutancki pojedynek Rafała Plądera (1-0).
Pląder zawalczył bardzo ambitnie, ale próby zakończenia pojedynku przed czasem uniemożliwiły problemy kondycyjne obecne już w trzeciej rundzie. Pierwszy zawodowy start Polak może jednak zaliczyć do udanych – trafiał Mikalaia Trukhana (1-2, 1 KO) ponawianymi prawymi prostymi i lewymi sierpowymi bitymi z kontry.
Kolejnymi debiutami były walki braci Maksymiliana (1-0) i Stanisława Gibadło (1-0). Bardziej podobał mi się boks Maksymiliana, który z dużym luzem poruszał się po ringu i płynnie przechodził między dystansami. Dynamiczny lewy prosty bity z biodra, zmiany pozycji i umiejętne przepuszczenia ,,Maxi’ego” nie dały żadnych szans Mifodziemu Pilipenakowi (1-12-1, 1 KO).
Rywalem Stanisława był Grzegorz Sikorski (2-18). Niech rekord Sikorskiego nikogo nie zmyli – to zawodnik doświadczony, dobrze odnajdujący się w bitce i nie odpuszczający przeciwnikom nawet na chwilę. Jak na debiut naprawdę dobry test. Stanisław nie do końca radził sobie ze zdecydowanymi atakami Sikorskiego i jego wejściami głową, próbując rozwiązać pojedynek siłowo. Po wysłuchaniu rad z narożnika zaczął jednak boksować swoje i w mniej efektownym, ale bardzo efektywnym stylu wygrał na punkty.
Bracia Gibadło potrzebują kolejnych rund, ale już dziś widać, że będą stanowić mocne ogniwo grupy Tymex.
Kamil Bodzioch (2-0, 1 KO) w drugiej zawodowej walce zmierzył się z Artsiomem Charniakevichem (3-23, 3 KO).
Zawodnik Tymexu bazował na pojedynczych uderzeniach. Prawe proste byłe często niecelne i zbyt krótkie, ale mogliśmy zobaczyć dużo lewych, które były najskuteczniejszym ciosem Bodziocha w tej walce. Niestety, o ile jaby były skuteczne w ataku, to pięściarz z Jeleniej Góry nie był w stanie dobrze wyczuć dystansu – lewa ręka nie powstrzymywała rywala przed lokowaniem uderzeń na głowę. Charniakevich był twardy, mimo mocnych ciosow na dół przyjętych dalej nacierał i ostatecznie starcie zakończyło się na punkty.
Piątkowa konfrontacja niewiele powiedziała nam o dyspozycji Bodziocha, który być może bardziej rozwinąłby się na dłuższym dystansie, niż zakontraktowane 4 rundy. Na efekty współpracy ze szkoleniowcem Pawłem Kłakiem musimy jeszcze poczekać.
To nie był udany wieczór dla Mateusza Rzadkosza (9-0-1, 3 KO). Pięściarz z Krakowa w pojedynku w nietypowym dla siebie limicie wagi półciężkiej zaprezentował się grubo poniżej swoich możliwości.
Valentyn Zbrozhek (5-6-1, 2 KO) zakontraktowany w zastępstwo za kontuzjowanego Tasosa Berdesisesa łamał tempo akcji Rzadkosza umiejętnym wchodzeniem w klincze. Początkowo zawodnik grupy Tymex nie dopuszczał Ukraińca w półdystans i stopował go seriami lewy-prawy, ale gdy Zbrozhek nastawił się na walkę na przetrwanie i ciągłe wejścia w zwarcie, to Polakowi ciężko było go naruszyć. Co prawda, w drugiej rundzie zawodnik Tymexu trafił mocnym prawym, co poskutkowało nokdaunem, ale w kolejnych odsłonach Rzadkosz usztywnił się, a jego boks stał się bardzo jednostajny. Brakowało zejść na boki, zmyłek i przyspieszeń. Po wyjściach z klinczy zawodnik z Ukrainy często miał opuszczone ręce i był całkowiecie odsłonięty – Rzadkosz nie wykorzystał ani jednej takiej okazji i za każdym razem czekał na restart całej akcji. Za mało było ze strony krakowianina kombinacji lewy dół-prawy overhand, które wchodziły i kilkukrotnie podłączyły rywala. W siódmej rundzie Polakowi udało się ulokować na szczęce przeciwnika kontrujący prawy podbródek, ale był to jeden z nielicznych momentów, gdy Zbrozhek mógł poczuć zagrożenie.
W ostatnich odsłonach pięściarz Tymexu schodząc do narożnika kiwał głową z rezygnacją, ale pewnie wygrał na punkty z zawodnikiem z Ukrainy.
Łukasz Maciec (25-3-1, 5 KO) i Damian Ezequiel Bonelli (23-4, 20 KO) dali w Lublinie mocną ringową wojnę.
Zawodnik z Lublina od początku próbował przedostać się rotacjami do półdystansu, ale Bonelli stopował go lewym prostym. Pięściarz z Argentyny zaprezentował się zupełnie inaczej, niż w zeszłorocznej konfrontacji z Maciejem Sulęckim. Widział swoje szanse na wygraną i dążył do zakończenia pojedynku przed czasem, zasypując lublinianina gradem ciosów. Bonelli był doskonale przygotowany fizycznie i w sporadycznych klinczach pokazywał swoją siłę, przestawiając Maćca na linach. Walka miała jednak wyrównany przebieg, a pięściarz z Lublina nie pozostawał dłużny rywalowi i trafiał obszernymi sierpowymi. Na początku czwartej rundy ,,Gruby” zaliczył niemały kryzys, który zmusił go do przejścia do defensywy. Brak dystansującego lewego prostego nie ułatwiał sprawy Maćcowi, zbyt mocno ufającemu w siłę pojedynczego ciosu. Niefrasobliwość Argentyńczyka w ataku Maciec wykorzystał w szóstej rundzie powalając go na deski. Sędzia Jankowiak uznał jednak tę sytuację za potknięcie i pozwolił na kontynuację walki. W ostatniej odsłonie wojna zyskała na intensywności, ku uciesze publiczności zgromadzonej w hali MOSiR.
Po 8 rundach sędziowie byli jednomyślni i przyznali wygraną Łukaszowi Maćcowi. Wygląda jednak na to, że ringowa rdza spowodowana niemal dwuletnią przerwą jeszcze nie opadła. Maciec nie był do końca zadowolony ze swojego występu, ale zwycięstwo nad Argentyńczykiem jest dobrym startem nowego etapu kariery zawodnika z Lublina.
Starcie z Nozipho Bell (8-2-1, 3 KO) nie było dla Ewy Brodnickiej (16-0, 2 KO) łatwym zadaniem.
Lewy prosty uruchomiony, zgodnie ze wskazówkami trenera Gusa Currena, już na początku walki, szybko stracił swoją dystansującą moc. Od trzeciej rundy w pojedynku zaczęły dominować klincze. Do zawarcia dążyły obie zawodniczki, a dla pięściarki z RPA była to szansy do zadania ciosów na dół i osłabiania rywalki. Brodnicka w takich sytuacjach biernie czekała na wkroczenie sędziego ringowego. Zawodniczka grupy Tymex dobrze radziła sobie kondycyjnie, ale brakowało pomysłów na zniechęcanie przeciwniczki do wchodzenia w półdystans. Bell robiła co mogła, by odwrócić losy pojedynku i nie raz ryzykowała wszystko bijąc serie ciosów zupełnie ignorując defensywę. Częste okazje do kontr nie były wykorzystywane przez Brodnicką, która zbyt długo czekała na wejścia ze swoimi uderzeniami.
Wydawało się, że po udanej obronie pasa na kwietniowym Polsat Boxing Night, Ewa Brodnicka na stałe włączy elementy amerykańskiego stylu do swojego boksu, jednak sobotniego wieczoru ciężko było je znaleźć. Szeroka punktowa wygrana nie odzwierciedla przebiegu starcia, które było znacznie bardziej wyrównane. Pięściarka Tymexu tłumaczyła problemy z dyspozycją na gali B.ILO kłopotami na obozie przygotowawczym. Miejmy nadzieję, że w pojedynku z kolejną pretendentką Brodnicka pokaże potencjał tkwiący we współpracy z Gusem Currenem.
SPONSOR PORTALU