Niespełniona legenda, czy szczęśliwy człowiek? Historia Andrzeja Gołoty! – Boks24

Niespełniona legenda, czy szczęśliwy człowiek? Historia Andrzeja Gołoty!

 

Niespełniona legenda, czy szczęśliwy człowiek?

 

Jakiś czas temu napisał do nas jeden z Was. Zapytał, czy jedna z następujących rzeczy mogłaby kiedykolwiek zastąpić Andrzejowi Gołocie mistrzowski pas wagi ciężkiej. Czytelnik zaproponował trzy opcje: 1. bycie sportowcem, który odkrył dla Polaków zawodowy boks, 2. nieprawdopodobna sympatia kibiców i 3. docenienie osiągnięć Pana Andrzeja za kolejnych 20 lat w przypadku braku mistrzostwa świata dla jednego z przedstawicieli obecnego pokolenia polskich pięściarzy. Przyznam, że pytanie trudne, ale postaram się na nie odpowiedzieć, zatem do dzieła!

Pan Andrzej Kostyra napisał w swojej książce pod tytułem „Walki stulecia. Bohaterowie wielkiego boksu”, że: „Według mnie czterech było naprawdę sławnych Polaków po II wojnie światowej: papież Jan Paweł II, prezydent Lecha Wałęsa, Zbigniew Boniek i… Andrzej Gołota. O ile trzej pierwsi osiągnęli coś wielkiego, o tyle Gołota zdobył sławę… klęskami w walkach z Riddickiem Bowe’em i Mikiem Tysonem. Cóż to były za horrory!!!”.

Wielki talent, stracona szansa. Być może coś w tym jest. To jednak nie zmienia faktu, że Andrzej Gołota był zjawiskowym pięściarzem i to od samego początku. Znakomita technika, najlepszy lewy prosty od czasu Larry’ego Holmesa, niesamowity balans tułowia i niewiarygodnie wytrzymałe ręce. Pan Andrzej miał wszystko, żeby zostać mistrzem świata w zawodowym boksie. Już jako amator zapowiadał się na wielkiego pięściarza. Na Mistrzostwach Świata juniorów przegrał dopiero w finale z… Felixem Savonem, jednym z najlepszych pięściarzy-amatorów w historii szermierki na pięści. Później w 1988 roku przywiózł z Igrzysk Olimpijskich w Seulu brązowy medal. Rok po Olimpiadzie w Seulu wywalczył kolejny brąz, tym razem na Mistrzostwach Europy w Atenach. Początek miał znakomity i tylko kwestią czasu było przejście na zawodowstwo.

Na początku lat 90. Andrzej Gołota wyemigrował do Stanów Zjednoczonych, kraju wielkich możliwości. To właśnie w USA Gołota rozpoczął zawodową karierę. Drzwi do wielkiego świata boksu otworzył przed nim Bob Donnel. W pierwszej profesjonalnej walce w karierze Polak znokautował Roosevelta Shulera. W 1992 roku wygrał jeszcze 7 walk, w tym 6 przez KO/TKO. Pięściarz z Warszawy szedł jak burza i w 1993 roku demolował kolejnych przeciwników. Po następnych 7 zwycięstwach (6 KO/TKO) zaczęło się robić o nim coraz głośniej. Jego nowym trenerem został słynny Lou Duva. Zwycięska passa oznaczała większe walki. W 1994 roku Andrzej pokonał przez TKO groźnego Terry’ego Davisa, ale prawdziwą przeprawę przeszedł w konfrontacji z Samsonem Po’uhą w Resorts Hotel & Casino w Atlantic City. Pięściarz pochodzący z Tonga był brutalem, miał twardą szczękę i bił bardzo mocno. To właśnie podczas tej walki Andrzej ugryzł swojego przeciwnika w szyję, czego nie zauważył sędzia Eddie Cotton. W 5. rundzie Polak znokautował Samsona Po’uhę i zrobiło się o nim w USA głośno.

Andrzej Gołota był na fali wznoszącej. Trenował jak nawiedzony i wygrywał kolejne walki. Swojego podopiecznego chwalił także Lou Duva, który mówił o nim w następujący sposób: „Polacy zawsze marzyli o zrobieniu kariery w Ameryce. Gołota uosabia te marzenia. Jego sukces to symbol wielkiej kariery emigranta”. Rzeczywiście nazwisko Gołota zaczęło przyciągać tłumy w halach i przed telewizorami. Widowiskowo walczący Andrew działał na ludzi jak magnes. Miał w sobie moc przyciągania i dzięki swoim sukcesom na zawodowych ringach sprawiał, że ludzie zaczęli wierzyć w lepsze jutro, zwłaszcza w Polsce po transformacji ustrojowej. Rodacy zaufali mu jeszcze bardziej 15 marca 1996 roku. Dlaczego? Bo właśnie wtedy Andrzej Gołota pokonał Danella Nicholsona, u boku którego stał świętej pamięci Emanuel Steward. Nazywany ostatnią nadzieją białych Gołota odniósł najcenniejsze zwycięstwo w karierze. Pokonanie Nicholsona oznaczało walkę o mistrzostwo świata królewskiej kategorii wagowej.

Scenariusz walki z Riddickiem Bowe’m z 11 lipca 1996 roku zna znakomita większość kibiców boksu, więc nie ma sensu opowiadać tej historii od nowa. To była prawdziwa bijatyka w Madison Square Garden i nikt wcześniej nie masakrował tak „Big Daddy’ego” jak wtedy Andrzej Gołota. Niestety Pan Andrzej przegrał tamtą walkę psychicznie. Gołota otrzymał trzy ostrzeżenia od sędziego po ciosach poniżej pasa i 7. rundzie został zdyskwalifikowany. Pojedynek zakończył się skandalem. Dlaczego Andrzej bił poniżej pasa? Lou Duva miał własną teorię: „Bowe złamał mu szczękę w szóstej rundzie i Andrew nie wytrzymał bólu, bał się, że zostanie znokautowany”.

Do rewanżu doszło 5 miesięcy później. Walka odbyła się w Convention Center w Atlantic City. Prawdopodobnie była to najlepsza walka w karierze Andrzeja Gołoty. Popularny Andrew niemiłosiernie obijał Riddicka Bowe’a. W 2. rundzie po kombinacji prawy, lewy, „Big Daddy” wylądował na deskach. W 4. rundzie sytuacja zmieniła się diametralnie i po serii ciosów Bowe’a Andrzej był liczony. Niesamowita dramaturgia, a sytuacja zmieniała się jak w kalejdoskopie. Rundy 7. i 8. należały do Polaka (statystyki celnych ciosów po 8. rundach: 361:187 dla Andrewa). Mimo przygniatającej przewagi Andrzejowi ponownie puściły nerwy i w końcówce 9. rundy Gołota trzy razy uderzył Bowe’a poniżej pasa. Eddie Cotton nie miał wyboru i zdyskwalifikował Polaka. Polak przegrał wygraną walkę, ponieważ ponownie nie opanował negatywnych emocji.

Andrew był wtedy bezsprzecznie jednym z najlepszych pięściarzy w wadze ciężkiej i rewanż z Bowe’m przegrał na własne życzenie. Paradoksalnie po tej walce lepiej wiodło się Andrzejowi. Riddick Bowe oszalał, bił żonę, porywał własne dzieci, ciężko w to wszystko uwierzyć…

Dwie walki z Bowe’m sprawiły, że Andrzej otrzymał pierwszą szansę na mistrzostwo świata. Niestety w starciu z Lennoxem Lewisem nie miał zbyt wiele do powiedzenia. Sparaliżowała go presja. Walka o pas federacji WBC zakończyła się po… 95 sekundach i szczerze nie ma sensu do niej wracać. Lew z Londynu był najlepszym ciężkim lat 90. i co do tego nie ma żadnych wątpliwości. Na szczęście Gołota wrócił na ring po 6 miesiącach i rozprawił się z Elim Dixonem. W dniu 21 lipca 1998 roku w Mark Etess Arena Andrew stoczył walkę z Corey’em Sandersem. Druga runda tamtego pojedynku przeszła do historii zawodowego boksu jako jedna z najkrwawszych. Wydawało się, że Andrzej kontroluje pojedynek, ale wdał się w bójkę z Sandersem. Finał miał szczęśliwe zakończenie i po 10. rundach Polak wygrał na kartach punktowych u wszystkich sędziów (100:90, 99:90 i 97:93).

Zwycięstwo nad Sandersem pozwoliło Andrzejowi wrócić do gry. Kolejnym przeciwnikiem Gołoty był słynny Tim Witherspoon. Andrew wypunktował 40-latka 99:91, 100:91 i 98:93, a walka pobiła wszelkie rekordy oglądalności – 13 milionów telewidzów i to w czasach przed Pay-Per View, fantastyczna sprawa!

Niestety rok 1999 nie był dla Andrzeja Gołoty już tak udany. Co prawda wygrał w nim dwie walki z Jesse’m Fergusonem i Quinnem Navarre’m, ale po nich spotkała go ogromna tragedia osobista. Polak prowadził swojego Mercedesa, stracił panowanie nad autem na autostradzie w stanie Iowa i zderzył się czołowo z ciężarówką. Wypadek okazał się opłakany w skutkach, ponieważ zginął w nim Tadeusz Godlewski, przyjaciel Andrzeja. Sam Gołota trafił do szpitala w Davenport ze złamanym obojczykiem. Uraz okazał się na tyle poważny, że miał wpływ na dalszą karierę pięściarza z Warszawy.

Wypadek wpłynął destrukcyjnie na psychikę Polaka, czego efektem była kontrowersyjna porażka z Michaelem Grantem przed czasem w Trump Taj Mahal w Atlantic City (do dziś po sieci krążą inne teorie dotyczące przebiegu tamtej walki…). Wygrane z Marcusem Rhode i Orlinem Norrisem niewiele zmieniły, bowiem 20 października 2000 roku w The Palace, Auburn Hills Gołota skrzyżował rękawice z –Mikiem Tysonem. Walka zakończyła się skandalem. Po dwóch rundach Andrew powiedział dość i opuścił ring. Zarówno Al Certo jak i Lou Duva nie zdołali go przekonać do powrotu na ring. Polak opuszczał legendarną halę Auburn Hills obrzucany popcornem i pomidorami.

Ostatnią szansę od losu Gołota dostał w 2004 roku. Kilka miesięcy wcześniej podpisał kontrakt z Donem Kingiem. Kontrowersyjny promotor załatwił mu dwie walki o mistrzostwo świata. Pierwszą z nich Andrew zremisował z Chrisem Byrdem 17 kwietnia 2004 roku w mekce boksu, czyli Madison Square Garden. Gdyby tylko Pani Melvina Lathan punktowała ostatnią rundę na korzyść Andrzeja Gołoty to… Polska miałaby pierwszego w dziejach mistrza świata w królewskiej kategorii wagowej. Po 7 miesiącach Polak otrzymał trzecią walkę o pas WBA wagi ciężkiej. Rywalem Gołoty był niewygodny i przebiegły John Ruiz. Gołota dwukrotnie posłał Ruiza na deski, ale nie potrafił postawić kropki nad i, z kolei Amerykanin konsekwentnie ciułał punkty u sędziów i wygrał całą walkę jednogłośnie na punkty (114:111, 113:112 i 114:111).

Dalej było już tylko gorzej. Gołota przegrał z kretesem walkę o Chicago i pas mistrzowski WBO z Lamontem Brewsterem. Kilka godzin po tym starciu ludzie żartowali, że ten pojedynek będzie można pokazać w Teleexpressie.

Co było dalej?

Wolny jak ketchup Jaremy Bates, ociężały jak wagon z węglem Kevin McBride i solidny wówczas Mike Mollo. Walka Gołoty z Mollo okazała się ostatnim zwycięstwem w karierze Polaka. Andrew wyglądał w niej jak cyklop, ale ostatecznie pokonał młodego, głodnego wilka i udowodnił, że ma ogromne serce do boksu. Natomiast o pojedynku w Chinach z Rayem Austinem należy zapomnieć. Gołota nie miał już zdrowia, walczył jedną ręką, dramat. Ostatnie dwie walki w karierze Andrzeja to porażki z Tomaszem Adamkiem i Przemysławem Saletą. Do walki z „Góralem” w ogóle nie powinno wtedy dojść, tak samo z Saletą w Ergo Arenie.

Podsumowując, Andrzej Gołota był pięściarzem wyjątkowym i jednocześnie nieobliczalnym. Do dziś Polska nie doczekała się lepszego ciężkiego. Dlaczego? Ponieważ Andrew miał wszystko co powinien posiadać prawdziwy ciężki: siłę, technikę, pracę nóg, podręcznikowy lewy prosty i odporność na ciosy. Niestety psychika nie pozwoliła mu na zrealizowanie celu jakim niewątpliwie byłoby mistrzostwo świata wagi ciężkiej. Cztery próby, trzy porażki (w tym dwie w fatalnym stylu) i jeden remis. Zatem czy jest coś co byłoby w stanie zastąpić Andrzejowi Gołocie brak mistrzowskiego pasa wagi ciężkiej? Jeśli chodzi o aspekt czysto sportowy to nie. Każdy pięściarz chce w przyszłości zostać mistrzem świata. Dlaczego? Bowiem mistrzostwo świata w królewskiej kategorii wagowej gwarantuje pięściarzowi nieśmiertelność. Jest jak wygrana antycznych bohaterów w wielkich walkach. Achilles popłynął z królem Agamemnonem na Troję nie po pieniądze, lecz po chwałę i miejsce na kartach historii. Tak samo jest ze sportowcami w XXI wieku. Nic nie zastąpi im braku sukcesu. Wie o tym doskonale na przykład piłkarz Fernando Torres, który powiedział kiedyś, że: „Największą ambicją jest dla mnie wygranie Ligi Mistrzów. W piłce jest tak, że możesz zarabiać więcej od kolegów z drużyny, ale żaden kumpel nie spojrzy w przeszłość i nie powie, że wygrał więcej pieniędzy”. Andrzej Gołota porywał tłumy i to dla niego Polacy zawalali nocki. Szkoda, że „tylko” otarł się o pas mistrzowski. W życiu prywatnym jest jednak szczęśliwy. Ma wspaniałą żonę, Panią Mariolę Gołotę, dzieci i doskonale radzi sobie w biznesie. Jest inteligentnym inwestorem, który lokuje swoje pieniądze na rynku nieruchomości w USA. Mimo przegranych walk mistrzowskich w życiu poza ringiem jest zwycięzcą.

(fot. PAP/Getty)

 

Autor: Marcin Mendelski – Nieobiektywny Kibic 

https://www.facebook.com/Nieobiektywny-kibic-172539973147970/

 

SPONSOR PORTALU